Jak twierdzą świadkowie organizacji Human Rights Watch podczas zamieszek w Lhasie, do których doszło w 2008 roku, chińskie siły bezpieczeństwa co najmniej cztery razy dopuściły się na ślepo otwarcia ognia do tybetańskich demonstrantów.
Mimo, że od wydarzenia minęło już ponad dwa lata, to nadal nie można ustalić konkretnego przebiegu wydarzeń, jakie miały miejsce w tej autonomicznej prowincji Chin. Jak twierdzą władze, porządek został przywrócony zgodnie z prawem i w trakcie tej akcji śmierć poniosły 22 osoby. Jednak rząd tybetański na uchodźstwie twierdzi, ze było zupełnie inaczej i w trakcie istnej masakry zabitych zostało co najmniej 200 osób.
Jak było naprawdę, można by ustalić przeprowadzając niezależne śledztwo. O takie zaapelował sam sprawozdawca praw człowieka ONZ. Pekin na takie śledztwo nie wydał jednak zgody.